Dzieci z przedszkola chorują na ospę. Nasze maleństwo dzisiaj dopadł wirus ospy. Zadzwonili z przedszkola, żeby odebrać dziecko, bo ma ospę (wysoka temperatura i pełno króst na ciele). Mama daleko w pracy, tata blisko, ale też w pracy i babcia w pracy. Babcia najwcześniej, jak tylko mogła zabrała dzieci (starsza króst jeszcze nie miała - panie obejrzały ją wnikliwie i zmierzyły temperaturę, ale była "niewyraźna" i stan podgorączkowy dobrze nie wróżył) i zaprowadziła obie do lekarza. Trzylatka usypiała w drodze. W gabinecie lekarskim termometr wskazał 38,9 st. C. Wizyta trwała krótko. Zalecenia, jakie leki i jak przyjmować, naklejki dzielnego pacjenta plus inne gadżety, do apteki i do domu. To samo dla drugiej, jak wirus da znać o sobie. W domu nurofen od gorączki, wysmarowanie gencjaną króst i... zanim pościeliłam łóżko chore dziecko usnęło w fotelu. Przeniosłam na łóżko, otuliłam i dziecko śpi. Starszą chyba też bierze, bo i ona położyła się. Temperatura na szczęście nie podnosi się.
Wieczorem, po powrocie z pracy, córka szykuje kąpiel w wannie z nadmanganianem potasu. Starsza ma pierwszą krostę na twarzy koło nosa. Płacz, bo brzydko wygląda z fioletową cętką. Córka tłumaczy, że nikt jej nie będzie widział, bo jutro nie pójdzie do przedszkola. - Najprawdopodobniej nie tylko jutro, ale przez najbliższe 2-3 tygodnie - uściślam.
- Że też ja nie wiedziałam wcześniej, że od ospy można szczepić - wyrzuca sobie córka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz